• Profil • Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości • Zaloguj
Konoha Gakure Strona Główna
• FAQ  • Szukaj • Użytkownicy • Grupy • Statystyki • Rejestracja • Zaloguj • Album • Download

 Ogłoszenie 

Dzień Tygodnia Pora Roku Pogoda Gazetka Event
Czwartek Wiosna +19°C, wiatr Gazetka nr.12 - Brak -

1.Zapraszam do rejestrowania się na forum!
2. Proszę o głosowanie w Toplistach!
3. Zapoznajcie się z regulaminem
4. Nicki mają być KLIMATYCZNE

Poprzedni temat «» Następny temat
Transport przesyłki do wioski Yaroglek.
Autor Wiadomość
Sjan Jin 


Natura Chakry: Najpotężniejszy Yukon
Wiek: 31
Dołączył: 09 Gru 2009
Posty: 3690
Skąd: Łódź
Wysłany: 2010-06-28, 11:24   

-Postój nie był planowany... - powiedział mały człowieczek wygodnie siadając w rogu wozu. Konwój ruszył dalej a nagle Buma wyrwał się z zadumy i krzyknął:
-Armana! Jeszcze Armana gdzieś tu jest. Chyba jej nie zostawiliśmy?! - krzyknął z otwartymi oczyma Buma rozglądając się po wozie a Shizu poklepał go po ramieniu chichocząc i wyjmując ze swojej kieszeni małą łasiczkę z dziwnym, białym ubrankiem na sobie..
_________________



 
 
     
REKLAMA 

Natura Chakry: Najpotężniejszy Yukon
Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 1093
Wysłany: 2010-06-28, 14:26   

 
 
     
Simeon Kaguya 


Natura Chakry: Doton
Wiek: 30
Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 1093
Skąd: Konoha
Wysłany: 2010-06-28, 14:26   

Armana? Kto to jest Armana? Myślałem, że w Taiyou nie ma żadnej kobiety... - powiedziałem, gdy Buma zaczął się rozglądać po wozie w poszukiwaniu... No właściwie czego? Dorosła kobieta jest chyba zbyt duża, aby ukryć się w zakamarkach, jakie przeszukiwał Uzuteki. Dziewczynka, też to raczej nie jest, ewentualnie bardzo młode dziecko, ale takiego to nie powinno się odstępować na krok. Moje wątpliwości rozwiał Shizu, który z kieszeni wyjął niezbyt dużych rozmiarów zwierzątko, które było chyba łasicą. Szczególną uwagę skupiłem na stroju, ponieważ rzadko można spotkać ubrane zwierzę. To jest maskotka Taiyou? - spytałem, cały czas uważnie przyglądając się Bumie, oraz futrzakowi. Już na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że są ze sobą ściśle związani emocjonalnie. Podczas drogi dużo myślałem o Conqueście. Chciałem na nim wypaść jak najlepiej, więc postanowiłem znów się spytać Bumy o kilka rzeczy. Hej Buma. Mam do Ciebie pytanko odnośnie zbliżającego się turnieju. Czy tam, gdzie zmierzamy, aby stoczyć kolejną walkę spotkamy kogoś, kto także będzie brać w nim udział. O właśnie a Mono i ten drugi... No wiesz, byli mistrzowie bodajże Uzun-They. Nie wiesz przypadkiem czy oni także wystartują? - powiedziałem, lecz wspominając o naszych przeciwnikach zrobiło mi się lekko głupio. To niedorzeczne, że nie pamiętam ksywki jednego z moich wczorajszych rywali. "Raczej nigdy nie miewałem problemów z pamięcią, nie wiem co się teraz ze mną dzieje..."


===================================================

Misja przerwana na czas egzaminu (jeżeli się da)
_________________

KARTA POSTACI
 
 
     
Sjan Jin 


Natura Chakry: Najpotężniejszy Yukon
Wiek: 31
Dołączył: 09 Gru 2009
Posty: 3690
Skąd: Łódź
Wysłany: 2010-07-23, 14:18   

Buma uśmiechnął się szeroko przymykając oczy. Po czym rzucił spokojnie na temat łasiczki:
-Nie, to po prostu mój pupil... - po czym z westchnieniem oparł się o bagaże, słuchając Twojej krótkiej wypowiedzi, lecz nie udzielił Ci żadnej wyjaśniającej wszystko odpowiedzi, bądź jakiegoś odrzucenia tego pytania. Spokojnie dodał zakładając sobie ręce za głowę:
-Pamiętaj, że nawet, gdy coś się stanie, Ty nadal należysz do zgrupowania, które ma swoją siedzibę w Iwie, łatwo ją znaleźć. Zawsze możesz w pojedynkę, bądź z nowym towarzyszem walczyć w Conqueście... Tak czy inaczej, miło się pracowało... Idź swoją drogą i zapomnij o tym... - powiedział Buma, słysząc z daleka nawoływania, krzyki i syk strzał, po czym ogłuszył Cię znienacka, po czym wrzucił do rzeki nieprzytomnego, abyś wyglądał na trupa. Po chwili oberwał paroma strzałami w plecy, a na wzgórzu pojawili się bandyci, a wśród nich liderzy - "Mono i ten drugi." Lecz Ty o tym nie widziałeś. Buma dobrze wiedział, gdzie prowadzi prąd rzeczny, przeradzając się potem w potok. Twoje spodenki zamieniły się dosłownie w poduszki napełnione powietrzem, gdy zetknąłeś się z wodą. Twarde z zewnątrz, lekkie w środku. Obudziłeś się, gdy zrobiło się strasznie zimno, bo po chwili zauważyłeś, że ktoś wyciągnął Cię na jakiś lód i obwinął w futro, a nad Tobą stało paru ludzi w futrach i skórzanych hełmach, uzbrojonych w duże, okrągłe tarcze i jednoręczne, duże topory.
_________________



 
 
     
Simeon Kaguya 


Natura Chakry: Doton
Wiek: 30
Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 1093
Skąd: Konoha
Wysłany: 2010-08-18, 20:08   

"Eee... Gdzie ja jestem? Kim są ci ludzie? Co ja do cholery tu robię? Przecież byłem z Bumą i jego dru... zaraz, zaraz... Czy to nie on mnie ogłuszył? Kurcze... Niedobrze. Wykiwał mnie? Chociaż? Brzdęki broni... Chciał mnie chronić? Nieważne. Teraz to się nie liczy. Muszę teraz zadbać o siebie." - w Simeona uderzył natłok myśli. Nie wiedział co ze sobą zrobić. Zauważył na sobie futro. "Ach, to jednak ktoś się mną zajął... To dobrze. Nawet bardzo dobrze. Wypadałoby się przedstawić towarzystwu" - pomyślał, po czym rzekł - Dzień dobry. Jestem Simeon z klanu Kaguya. A wy? Kim wy tak w ogóle jesteście? I gdzie ja jestem? Strasznie tu zimno... Te topory. Co tu się w ogóle dzieje? Czy ktoś mi powie o co tu do cholery chodzi? Jak ja się tu znalazłem? - grad pytań z ust Simeona zasypał tubylców. Miał ich jeszcze wiele w zanadrzu, ale najpierw wolał dowiedzieć się tylko tych najważniejszych rzeczy. Było mu strasznie zimno, jednak starał się maskować to uczucie, gdyż nie chciał okazywać swoich słabości. - Aha, jeszcze byłbym zapomniał... chciałem powiedzieć, że ja... ja wam... wszystkim... chciałbym podziękować. Uratowaliście mi życie, mogłem zginąć. Mogę jakoś się wam odwdzięczyć?- wydukał z siebie młody Kaguya, któremu zawsze magiczne słowa przechodziły z trudem przez gardło.
_________________

KARTA POSTACI
 
 
     
Sjan Jin 


Natura Chakry: Najpotężniejszy Yukon
Wiek: 31
Dołączył: 09 Gru 2009
Posty: 3690
Skąd: Łódź
Wysłany: 2010-08-21, 17:53   

Mężczyźni spojrzeli się na siebie bardzo zakłopotanym wzrokiem, chwytając się za pasy i rzucając pytające spojrzenia na siebie, a potem na Ciebie, gdy zasypałeś ich masą pytań. Jeden z nich, o siwej, długiej brodzie i kolczudze pod białą, wilczą, dużą jak na przeciętnego wilka peleryną z futra odezwał się dumnie, podnosząc lekko głowę, że hełm zasłonił mu trochę brwi, lecz nadawało mu to trochę heroicznego wyglądu:
-Jestem Thos'mar... Sługa wiernego Króla Ragnara, przywódcy plemion okolicznych wiosek i osady Yaroglek... - powiedział, po czym klepnął jednego ze swoich towarzyszy w ramię, a ten podniósł Cię, prowadząc do sań, na których leżały pakunki i pozwolił Ci się rozgościć, gdzie chciałeś. Po chwili Thos'mar, wchodząc na konia, który zaczął jechać obok sań chciał kontynuować, lecz sanie pognały ciągnięte przez dwa rumaki, więc także musiał je dogonić przyspieszając. Gdy usłyszeli podziękowania trochę się zdziwili, bo dziękowanie za ratunek było częste, ale tutaj rzadkie, szczególnie od miejscowej ludności:
-Ludzie z krwi i kości powinni sobie pomagać, nawet, gdy są z innych krain, krajów i cywilizacji... Zjednoczeni damy radę wszelkim zakałom z... - tutaj zatrzymał swoje słowa i spojrzał z szeroko otwartymi, zaskoczonymi oczyma w stronę śnieżnych zasp. Ty także spotkałeś się z jego spojrzeniem i wypatrywałeś nadzwyczajnych rzeczy w kierunku, w którym Thos'mar patrzył. Równie zdziwiony zauważyłeś, że na wzgórzu, stoi paręnaście sylwetek, oświetlanych na głowę, ramiona i plecy światłem księżyca. Odziani byli w długie, puszyste, peleryny i hełmy (skóra z łbów wilków, zostawiona z uszami i otworami na gałki oczne) w różnych kolorach z wilczego futra. Poruszali się najwidoczniej pieszo, bez żadnego oświetlenia, w przeciwieństwie do sań, które posiadały dwie pochodnie z tyłu i jedna z przodu, włożone w otwory w saniach.
-Nieludzkiego pomiotu bestii... - dokończył Thos'mar, po czym wraz z czterema swoimi towarzyszami na koniach wyprzedził trochę sanie, jadąc po stronie, na której jakieś dwieście metrów dalej stali ludzie-wilki. Jeden z nich zeskoczył z zaspy i pognał w przeciwną stronę, znikając po chwili za śnieżnymi wzgórzami:
-Aurrera! Arise rush! Etsaiak dira datozen! - krzyknął, a sanie, jak i konie zerwały się w pogoni do jakiegoś punktu za pobliskim lasem, bo po ziemi rysowała się droga, która zakręcała za ośnieżone białym puchem drzewa. Usłyszałeś z tyłu okrzyki i nawoływania, więc obróciłeś się mając swobodę na saniach i zauważyłeś, że piechota odziana w wilcze futra ruszyła ze wzgórza i biegła niewiarygodnie szybko za powozami, ale na szczęście nie tak szybko, by dogonić sanie i konie, a na pewno nie tak szybko, aby im zagrozić.
-Wynagrodzić!? Nie daj się zabić, póki nie dojedziemy do Osady! Zaraz da się ją zobaczyć za lasem! - po czym znowu zakrzyknął coś niezrozumiałego, do jednego z towarzyszy, który inaczej niż wszyscy, zamiast tarczy, miał na plecach długi, opatulony materiałami łuk refleksyjny, oraz kołczan, z którego wyjął jedną ze strzał i naciągnął potężnie, kierując w niebo, a gdy zwolnił cięciwę, ta lecąc po paraboli trafiła w jednego z wrogów. Łucznik powtarzał tę czynność, lecz ze zmniejszoną skutecznością. Obejrzałeś się teraz na przód sań i tej małej brygady uciekającej po śniegu. Sanie były znacznie wolniejsze i zostawały z tyłu, więc wojownicy musieli także zwolnić, więc jechali znacznie wolniej. Dopiero teraz dostrzegłeś, że na niebie połyskują jakieś niebieskie smugi, które wylatują z Twojego ciała, co dostrzegł Thos'mar, ale nie odezwał się słowem, a Ty nawet nie spostrzegłeś jego spojrzenia. Powoli czułeś, że gdy w Twojej krwi zawitała adrenalina, a ciało ogrzało się pod wpływem futer i mogłeś poczuć lekki przypływ sił.
_________________



 
 
     
Sjan Jin 


Natura Chakry: Najpotężniejszy Yukon
Wiek: 31
Dołączył: 09 Gru 2009
Posty: 3690
Skąd: Łódź
Wysłany: 2010-08-21, 17:53   

Mężczyźni spojrzeli się na siebie bardzo zakłopotanym wzrokiem, chwytając się za pasy i rzucając pytające spojrzenia na siebie, a potem na Ciebie, gdy zasypałeś ich masą pytań. Jeden z nich, o siwej, długiej brodzie i kolczudze pod białą, wilczą, dużą jak na przeciętnego wilka peleryną z futra odezwał się dumnie, podnosząc lekko głowę, że hełm zasłonił mu trochę brwi, lecz nadawało mu to trochę heroicznego wyglądu:
-Jestem Thos'mar... Sługa wiernego Króla Ragnara, przywódcy plemion okolicznych wiosek i osady Yaroglek... - powiedział, po czym klepnął jednego ze swoich towarzyszy w ramię, a ten podniósł Cię, prowadząc do sań, na których leżały pakunki i pozwolił Ci się rozgościć, gdzie chciałeś. Po chwili Thos'mar, wchodząc na konia, który zaczął jechać obok sań chciał kontynuować, lecz sanie pognały ciągnięte przez dwa rumaki, więc także musiał je dogonić przyspieszając. Gdy usłyszeli podziękowania trochę się zdziwili, bo dziękowanie za ratunek było częste, ale tutaj rzadkie, szczególnie od miejscowej ludności:
-Ludzie z krwi i kości powinni sobie pomagać, nawet, gdy są z innych krain, krajów i cywilizacji... Zjednoczeni damy radę wszelkim zakałom z... - tutaj zatrzymał swoje słowa i spojrzał z szeroko otwartymi, zaskoczonymi oczyma w stronę śnieżnych zasp. Ty także spotkałeś się z jego spojrzeniem i wypatrywałeś nadzwyczajnych rzeczy w kierunku, w którym Thos'mar patrzył. Równie zdziwiony zauważyłeś, że na wzgórzu, stoi paręnaście sylwetek, oświetlanych na głowę, ramiona i plecy światłem księżyca. Odziani byli w długie, puszyste, peleryny i hełmy (skóra z łbów wilków, zostawiona z uszami i otworami na gałki oczne) w różnych kolorach z wilczego futra. Poruszali się najwidoczniej pieszo, bez żadnego oświetlenia, w przeciwieństwie do sań, które posiadały dwie pochodnie z tyłu i jedna z przodu, włożone w otwory w saniach.
-Nieludzkiego pomiotu bestii... - dokończył Thos'mar, po czym wraz z czterema swoimi towarzyszami na koniach wyprzedził trochę sanie, jadąc po stronie, na której jakieś dwieście metrów dalej stali ludzie-wilki. Jeden z nich zeskoczył z zaspy i pognał w przeciwną stronę, znikając po chwili za śnieżnymi wzgórzami:
-Aurrera! Arise rush! Etsaiak dira datozen! - krzyknął, a sanie, jak i konie zerwały się w pogoni do jakiegoś punktu za pobliskim lasem, bo po ziemi rysowała się droga, która zakręcała za ośnieżone białym puchem drzewa. Usłyszałeś z tyłu okrzyki i nawoływania, więc obróciłeś się mając swobodę na saniach i zauważyłeś, że piechota odziana w wilcze futra ruszyła ze wzgórza i biegła niewiarygodnie szybko za powozami, ale na szczęście nie tak szybko, by dogonić sanie i konie, a na pewno nie tak szybko, aby im zagrozić.
-Wynagrodzić!? Nie daj się zabić, póki nie dojedziemy do Osady! Zaraz da się ją zobaczyć za lasem! - po czym znowu zakrzyknął coś niezrozumiałego, do jednego z towarzyszy, który inaczej niż wszyscy, zamiast tarczy, miał na plecach długi, opatulony materiałami łuk refleksyjny, oraz kołczan, z którego wyjął jedną ze strzał i naciągnął potężnie, kierując w niebo, a gdy zwolnił cięciwę, ta lecąc po paraboli trafiła w jednego z wrogów. Łucznik powtarzał tę czynność, lecz ze zmniejszoną skutecznością. Obejrzałeś się teraz na przód sań i tej małej brygady uciekającej po śniegu. Sanie były znacznie wolniejsze i zostawały z tyłu, więc wojownicy musieli także zwolnić, więc jechali znacznie wolniej. Dopiero teraz dostrzegłeś, że na niebie połyskują jakieś niebieskie smugi, które wylatują z Twojego ciała, co dostrzegł Thos'mar, ale nie odezwał się słowem, a Ty nawet nie spostrzegłeś jego spojrzenia. Powoli czułeś, że gdy w Twojej krwi zawitała adrenalina, a ciało ogrzało się pod wpływem futer i mogłeś poczuć lekki przypływ sił, lecz czułeś jakiś niedosyt.
_________________



 
 
     
Simeon Kaguya 


Natura Chakry: Doton
Wiek: 30
Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 1093
Skąd: Konoha
Wysłany: 2010-08-21, 22:04   

Wzrok Simeona utkwił na sylwetce mężczyzny, który przedstawił się jako Thos'mar. Była ona na tyle majestatyczna, że Kaguya niemal od razu uświadomił sobie, że to jest przywódca tego oddziału. "To on odpowiada za resztę jego ekipy, a jest także wielce prawdopodobne, że to dzięki jego rozkazom jeszcze żyję. Tak więc nie może to być zwykły przeciętny wojownik. Musi być on kimś wyjątkowym." - zastanawiał się Simeon, czując, że od niego naprawdę dałoby się wiele nauczyć. Sim słuchał dalej, dowiadując się imienia przywódcy okolicznych terenów - Ragnara. Jakże wielka ulga dopadła mieszkańca Konohy, gdy usłyszał słowo "Yaroglek", był to przecież główny cel podróży chłopaka. To tam miała trafić ta jakże ważna przesyłka, która musiała trochę pocierpieć przez podróż drogą wodną. "Oby ta paczka była wodoodporna" - pomyślał Simeon i odruchowo pomacał przesyłkę, sprawdzając czy jest na swoim miejscu. Ruch, który wykonał jeden z ludzi Thos'mara, całkowicie wybił go z wcześniej ustalonego toku myślowego. Jak się później okazało, owy człowiek zaprowadził go do załadowanych pakunkami sań. W tej wyprawie Kaguyi towarzyszy wyjątkowe szczęście, gdyż zaledwie mały skrawek drogi musiał pokonać własnymi nogami, resztę przebył w karawanie, lub właśnie w saniach. Młodego ninję zaciekawiło zdanie starszego wojownika, który uważał, że każdy człowiek powinien sobie pomagać. Chłopak tylko poniekąd się z nim zgadzał, ale nie miał zamiaru wdawać się w niepotrzebną teraz dyskusję.

Nagle, gdy Thos'mar przerwał swą wypowiedź a jego wzrok utknął na jednym z pobliskich wzgórz, Simeon zaniepokoił się. Wiedział, że nie urwał on tego potoku słów bez przyczyny, więc mimowolnie również spojrzał w kierunku owego wzniesienia. Ten widok sprawił, że serce Sima gwałtownie przyspieszyło, a oddech stał się głośniejszy. Ludzie-wilki! Kaguya dobrze pamięta słowa recepcjonisty, który kazał mu uciekać przed nimi, ale nigdy nie przypuszczał, że takie monstra naprawdę istnieją. Jego prawą rękę zajął kunai, lewą miał przygotowaną, aby móc wydobyć z niej 30centymetrowe, kościane ostrze. Nie był gotowy do walki, ciągle było mu zimno, ale nie chciał stać się bezbronną ofiarą tych dziwnych niby ludzi. Na jego szczęście, po wydaniu okrzyku sanie wyraźnie przyspieszyły. "Uff, może nie dojdzie do całkowitej konfrontacji" - stwierdził w myślach Simeon, dokładnie obserwując całe zajście. W momencie, gdy Sim usłyszał sposób, w jaki może się odwdzięczyć ucieszył się w duszy, bowiem jak na razie nie ma zamiaru wybrać się w podróż na ten drugi świat. Oczami Simeona pokierowała lecąca strzała, która zestrzeliła jednego z oponentów. Ten moment, tak na prawdę ukazał Simowi zagrożenie, w jakim właśnie się znalazł.

Sanie zwolniły, prawdopodobnie przez zbyt dużą ilość śniegu. Nie wróży to dobrze...- pomyślał młody ninja, próbując się skoncentrować . W końcu niedługo może dojść do naprawdę ostrego starcia. Zacisnął kunai'a, którego ciągle trzymał i starając się wydobyć ze swojego gardła dosyć opanowany ton, powiedział: Powiedzcie mi coś o nich, o ich taktyce, czy stylu walki, cokolwiek, co zwiększy moje szanse!. Zęby chłopaka zacisnęły się mocnej, ludzie-wilki byli coraz bliżej, a... Jakaś niebieska poświata wychodzi ze mnie. Kurde! Co to? - rzucił Sim, a jego wzrok przeleciał po towarzyszach. "Któryś z nich na pewno zna odpowiedź."
_________________

KARTA POSTACI
 
 
     
Sjan Jin 


Natura Chakry: Najpotężniejszy Yukon
Wiek: 31
Dołączył: 09 Gru 2009
Posty: 3690
Skąd: Łódź
Wysłany: 2010-08-23, 23:34   

Przez chwilę uświadomiłeś sobie zdanie Thos'mara, że wszyscy ludzie powinni sobie pomagać. W tych krainach ludzie nie walczyli ze sobą nawzajem o tereny, krainy czy lokacje jak to zazwyczaj bywa politycznie i militarnie. Tutaj wspólnym wrogiem byli agresywni tubylcy z innych stron. Każdy człowiek był tutaj na wagę złota, dlatego każdy ceni każdego z ludzi, pomagając sobie nawzajem i działając dla dobra wspólnego. Takie zachowania były bardzo szlachetne, godne podziwu i naśladowania, aczkolwiek rzadko już spotykało się takie sytuacje, więc było to bardzo irytujące dla ogółu. Aczkolwiek wyjątek ten był bardzo miły, bo czuło się zaufanie i bezpieczeństwo od towarzyszy, którzy dadzą z siebie wszystko, byś Ty, ich nowy kompan przeżył. Nie tylko dlatego, że zależy im na każdym i są pomocni, ale możesz być przydatny nie tylko z punktu przesyłki, chociaż oni jeszcze o niej nie wiedzieli. Wykonałeś dynamiczny ruch by sprawdzić przesyłkę... Papierowy zwój w skórzanym pokrowcu był już prawie wyschnięty, co Cię zdziwiło. Najwidoczniej, dobrze był ukryty i nie przepuszczał dużej ilości wilgoci.




Byłeś bardzo zmęczony i słaby. Cały czas czułeś, że ubywa z Ciebie siła fizyczno-duchowa, czyli linie chakry, które powoli wygasały tymczasowo w Twoim ciele. Kunai trzymałeś w dłoni z trudnością, a kości odmawiały posłuszeństwa w mniejszej, bądź większej skali. Jednakże, odzyskiwałeś czucie w ręku z kunaiem, mogąc nim zadawać ciosy, ale nie ze skutecznością ninja. Piechota wroga biegła przemierzając śniegowe zaspy, w ogóle się nie zapadając. Gnali wymijając pojedyncze krzewy wystające ze śniegu, nie posiadając broni miotanej. W ich rękach błyszczały miecze, włócznie, kije, małe, drewniane maczugi, topory i u niektórych tarcze. Wasz łucznik obrócony tyłem do łba konia, spokojnie celował sobie do wrogów, w odstępach i z wyczuciem celując napiętą cięciwą i pozbawiając życia agresorów.



Gdy zapytałeś szybko małym gradem pytań o wojowników o wilczych głowach postanowił odpowiedzieć Ci Thos'mar tak szybko i w takim skrócie, jak zrobiłeś to Ty wypytując o wroga:
-Twoje szanse?! Zresztą... - powiedział trochę zirytowany wojownik, odwracając dwa razy głowę w stronę piechoty, która wspomagana była aktualnie przez nadjeżdżających z daleka, kilkunastu konnych jeźdźców o wilczych wizerunkach:
-Do diaska! - zaklął szybko Thos'mar pełny złości i lęku z powodu nadciągania "kawalerii" wilczych dzikusów - To banda tubylców! Nie używają zbytnio broni dystansowej! To wataha z paroma przywódcami, tak jak wilki, lecz ich przywódcy siedzą w ich jamie... - rzucił w skrócie szybko mężczyzna, po czym wyjął zza kabury mały, jednoręczny topór. Minęliście zakręt przy lesie, a z daleka zauważyć można było panoramę Osady Yaroglek. Na ciemnym tle nieba, rozmazującym się obok śniegu świeciły mocno czerwone i żółte światła ognisk, palenisk i pochodni, które rozpalone były na murach, basztach i bramach. Pod murami, które lekko rysowały się z daleka, widać było pojedyncze i zbiorowe gospodarstwa i jakieś zagrody, domy. Thos'mar rzucił toporkiem w jedno z drzew, uaktywniając jakąś pułapkę, bo parę linek podniosło się ze śniegu, a w lesie coś się poruszyło, gotowe do aktywacji poprzez linki. Po chwili dowódca ze spokojniejszym wyrazem twarzy spojrzał na Ciebie i zakrzyknął jeszcze raz:
-Nie mają dobrego fechtunku, ale to dzielny, silny i nie bojący się niczego lud! Walczą chaotycznie, aczkolwiek bojowo, jak wilki podczas spotkania dwóch stad... A co do Tych niebieskich smug... To jest Twoja chakra. Masz jej resztki, więc zaraz się skończy, a potem nie znajdą już nas poprzez niebieskie światło na niebie... W tej krainie zorze polarne pochłaniają chakrę, powodując większe nasilenie światła. Dzięki shinobim, mamy w nocy zorze, bo księżyca tu nie ma. Gdyby nie ogień, padlibyśmy ofiarą wilczych dzikusów, którzy niczym dzikie bestie widzą w ciemnościach... - powiedział długim monologiem, co chwila trochę sapiąc, odwracając się i wydając rozkazy w niezrozumiałym języku. Po chwili rzucił dwa kolejne topory, uzbrajając się w już swój jedyny, ciężki, jednoręczny topór o srebrnym ostrzu. Owa dwa małe topory do rzucania uaktywniły pułapki. Niedaleko za Wami usłyszeliście ryk koni i okrzyki owych dzikusów, którzy wpadli w pierwszą pułapkę konno. Gdy spojrzałeś znów w stronę lasu, powoli doganiali Was ludzie-wilki, lecz pułapka kompletnie zatrzymała na chwilę konnych, a piechota nie powinna Was dogonić. Nagle jeden z konnych okrążając jako ostatni pułapkę zaczął jechać po lodzie, z ryzykiem utonięcia, poprzez zarwanie lodu, ale zwiększając swoją prędkość. Inni jadący na koniach agresorzy zrobili to samo, nie wpadając w pułapki, w czym wyręczyła ich piechota, padająca jak muchy i teraz czołgająca się po pokrwawionym, czerwonym śniegu z kolcami w ciele, bądź poprzebijana w wilczych dołach, albo zawinięta w siatki. Wroga kawaleria powoli doganiała sanie i wojowników, jadąc paręnaście metrów dalej od lasu, po lodzie. Jeden z konnych nagle odsłonił na swych plecach skórzaną torbę z pięcioma włóczniami, które cudem zapalał i miotał nimi w stronę sań. Jedna z nich trafiła obok Ciebie, powoli, spokojnie ogarniając płomieniem pobliskie towary i bagaże. Inna z włóczni trafiła jednego z wojowników w plecy, a ten, mimo urazów pleców, głębokiej rany i poruszania się na piechotę rozbiegł się i z całej siły uderzył w lód swoim toporem aż dwa razy, wybiegając pod nadjeżdżającą kawalerię wroga. Mimo stratowania go, zarwał lód a konie jak i jeźdźcy powoli zanurzali się w morskich otchłaniach, wraz z samobójczym wojownikiem, którego pamięć jego dawni towarzysze wspomnieli kolejnym, niezrozumiałym słowem. Tutaj konie zwolniły biegu, gdyż niedobitki z pułapek mizernie uciekały w kierunku śnieżnych równin, a po jeźdźcach został jedynie przerębel. Konie odpoczywały trochę, a Wy zbliżaliście się do osady...
_________________



 
 
     
Simeon Kaguya 


Natura Chakry: Doton
Wiek: 30
Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 1093
Skąd: Konoha
Wysłany: 2010-08-24, 19:27   

Sim czuł się słaby i zmęczony. Nie wiedział dokładnie co się z nim stało, że się tu znalazł, ile czasu mu ta podróż zajęła, ani nawet dlaczego tu jest. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że dostał się tu drogą wodną, co ustalił łącząc fakt przemoczonych ciuchów z rzeczką, która towarzyszyła miejscu, gdzie oprzytomniał. Taka tułaczka musiała naprawdę wycieńczyć jego ciało do granic możliwości, a jej skutki odczuwa nawet teraz, gdy nie stać go na okazanie choć części swych bojowych umiejętności. Nawet kości, jego atutowy ruch, nie chcą dokonywać tego, do czego wykorzystuje je klan Kaguya, mianowicie pomóc w walce. Przez głowę Simeona przeleciał tylko krótka myśl, że to zapewne skutki odmrożenia, o które nie trudno w tych stronach. Nie zastanawiał się dłużej, gdyż jego uwagę przykuły ofiary konnego strzelca, który co chwilę ściągał kolejnych napastników. Ten widok napawał Kaguyę niebywałą adrenaliną, gdyż obraz krwi, oraz ciał zabitych, często przeszytych ludzi-wilków był przerażający. Odwzorowywał on poniekąd wojnę, w której krew przelewa się hektolitrami, całe oddziały giną ku chwale ojczyzny. Makabryczna wizja porozrzucanych po kątach zwłok przeraziła młodego shinobi, a najgorsze jest, że tak mogło być i tym razem zwłaszcza, że te bestie, które opanowały także jazdę konno, nieubłaganie zmierzały w kierunku wozu. Mimo takiego skoku emocji, takiego poziomu adrenaliny chłopakowi nie było śpieszno do walki. Wiedział, że w tym stanie nie ma najmniejszych szans, by nawet zranić przeciwnika. Mimo, że od czasu tej wyprawy zebrał spory bagaż doświadczeń, sporo się nauczył, to czuł, że nawet z pełnymi siłami jeden człowiek-wilk sprawiłby mu niemały problem.

Dopiero, gdy Thos'mar powtórzył słowa Simeona, ten zauważył jak głupio one brzmiały. "Moje szanse... Trochę to było egoistyczne, przecież ja sam nic nie zdziałam, lecz... Oni wszyscy raczej wiedzą jaki styl walki mają te bestie, więc ja mam największe szanse zginąć, zwłaszcza w tym stanie... " - przemyślał jeszcze raz swoje słowa Sim, jednak nawet nie próbował się sprostować, tylko w milczeniu czekał na odpowiedź. Ku jego zdziwieniu mniejszy, jednoręczny topór, jaki zaprezentował sługa Ragnara wcale nie służy do walki w zwarciu, więc jego zastosowanie jeszcze bardziej zaskoczyła chłopaka. "Kurcze, czy on postradał zmysły, zamiast w pędzących przeciwników miotnął w drzewo". Aktywowana pułapka niemalże zwaliła Simeona z nóg. Był pod wrażeniem pomysłowości i roztropności tutejszego ludu, który zapewne jeszcze nie raz go zaskoczy. Młody shinobi skupił się na każdym słowie, które wypowiedział Thos'mar, próbując wyciągnąć z jego przemówienia jak najwięcej przydatnych informacji. A było ich całkiem sporo, gdyż facet mówił praktycznie same konkrety, bez niepotrzebnego owijania w bawełnę. Rzeczowo, tak jak lubił Sim. "Hmm, czyli to typowo siłowi wojownicy, nie znający pojęcia technika. Nie używają broni dystansowych, dzięki czemu jeszcze pewni żyjemy. Widzą w ciemności, przez co są zapewne śmiertelnie niebezpiecznymi przeciwnikami." - starał się zanalizować każdy detal dotyczący wrogiego ludu, jego umiejętności wojennych. Nagle zwrócił uwagę na te słowa, które prędzej praktycznie olał, nie przywiązał do nich zbyt wielkiej wagi, gdyż nie były one o ludziach z głowami wilków. " Czyli to niebieskie coś wylatujące ze mnie to moja chakra? No to teraz już rozumiem, dlaczego kości odmawiają mi posłuszeństwa, a sam jestem ciągle zmęczone i ospały. A ta cała pogoń, atak ludzi-wilków to moja wina. Porażka" - skwitował pośpiesznie Simeon, czując się winnym temu atakowi. Zauważył także, że wybór tej misji był jednym z najbardziej nieodpowiedzialnych ruchów, jakie kiedykolwiek mu się przytrafiły. Wtedy nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa , jakie niesie za sobą długa podróż w nieznane tereny. Teraz już to wie. Miał jednak bardzo dużo szczęścia, bo sam, bez niczyjej pomocy, w dodatku oznakowany przez uchodzącą chakrę nie dałby rady uciec przed ludźmi o głowach wilków. Nawet nie zna tutejszych terenów, więc byłby udupiony. Poza tym równie dobrze mógłby zostać odnaleziony przez tą bardziej dziką wersję tubylców.

Simeon zaczął wpatrywać się w rozszarpywane, rozrywane, bądź przebite przez pułapki kolejne ciała "wilkołaków", którzy poruszali się piechotą. Kawaleria, która była coraz bliżej znów napełniała Sima adrenaliną, jaka towarzyszy podczas starć. Bał się, że polegnie, gdyż w stanie jaki mu teraz towarzyszy (zmarznięty, osłabiony i bez chakry) shinobi jest praktycznie bezwartościowy. Gdy któryś z wrogów przy pomocy włóczni podpalił wóz, Sim nie spanikował. Ogień nie był na tyle duży, żeby trzeba było zwolnić i się ewakuować z wozu, więc Simeon postanowił działać. Strzepał z siebie cały śnieg, przeszukał niepodpaloną część "maszyny transportującej", aby znaleźć go jeszcze więcej, po czym wyrzucił cały na palący się ogień. Jeśli to nie poskutkowało Kaguya starał się zrzucić jak najwięcej białego puchu, potocznie nazywanego śniegiem, z gałęzi, jakie znajdowały nad jego głową. Jeżeli jednak dalej wóz się palił, chłopak skapitulował, ponieważ wiedział, iż bez chakry jego umiejętności nie są najwyższych lotów. Poza tym oddział, z którym właśnie podróżuję na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że ludzie-wilki mogą ich zaatakować, a nawet podpalić, więc chyba znajdzie się coś, aby tym ugasić ogień. W końcu Thos'mar wydawał się być na tyle dobrym dowódcą, że taką przypadłość także raczej zaplanował. "Kurde nie wygląda to zbyt dobrze" - skwitował Sim, gdy zauważył włócznię przebijającą plecy jednego z sojuszniczych żołnierzy. Jednak ten sam człowiek swoim heroicznym aktem oddania, wprawił Simeona w stan głębokiego podziwu. W końcu, w dzisiejszych czasach nieczęsto spotyka się aż tak odważnych i pogodzonych z własnym losem ludzi, którzy nie zawahają się oddać własnego życia, aby tylko ochronić przyjaciół. Dzięki temu wielkiemu czynowi oddział wojowników Króla Ragnara mógł choć na chwilę odetchnąć z ulgą, gdyż zgubili pościg. Dopiero teraz beznamiętny wzrok młodego chłopaka z Konohy powędrował ku światłu dochodzącego z osady Yaroglek. "Czyli moja podróż zmierza ku finałowi..." - pomyślał Simeon wpatrując się w nieubłaganie zbliżającą się bramę wioski...
_________________

KARTA POSTACI
 
 
     
Sjan Jin 


Natura Chakry: Najpotężniejszy Yukon
Wiek: 31
Dołączył: 09 Gru 2009
Posty: 3690
Skąd: Łódź
Wysłany: 2010-08-27, 11:07   

Teraz wszyscy bardziej spokojni zaczęli znowu nucić długą, przenikliwą melodię, wjeżdżając teraz w głęboki śnieg. Sanie i cały ten mały konwój ustały drogi schodząc trochę na pobocze, a Thos'mar biorąc jakiś kamień leżący obok drogi podniósł go oburącz i cisnął z całej siły w powietrze, a ten wpadł parę metrów dalej i zagłębił się na jeszcze więcej w śniegu, po czym strzepując sobie ręce zadowolony rzekł:
-Cruce myem... Działa... - po czym wskoczył zręcznie na konia i pognał go w stronę wioski, zapalając pochodnię którą miał schowaną pod suchym płaszczem i zaczął krążyć w jednym z miejsc machając pochodnią. Teraz Twoje zmęczone oczy, które nabierały prędkości wraz z ciałem jadącym na saniach zauważyły panoramę Wioski... Przed Wami były wbite w śnieg cienkie kije, patyki i pale, belki oraz gdzieniegdzie wykopane, puste doły w śniegu, zazwyczaj podłużne. Wykonane były trochę mało solidnie, jak na obronę tak zmyślnej Wioski i równie zmyślnych strategów tutaj mieszkających. Mury, zbudowane z prostych, drewnianych belek ułożonych poziomo nie miały miejsca na łuczników ani strzelców. Były wysokości może trzech metrów i zakończone były jedynie wcięciami, które przeszkadzały we wdrapywaniu się na samą górę, bo raniło to ręce, a wilki nie noszą rękawic. Bramą były po prostu duże, grube, drewniane drzwi pozbijane gdzieniegdzie metalem, które otworzyły się dając wjazd Thos'marowi jadącym z przodu i saniom wraz z jeźdźcami. Na murze widniało parę niskich i strasznie chudych baszt, na których stali teraz łucznicy szczegółowo przyglądający się Wam, dopóki nie zniknęliście już za bramą, wracając do obowiązków wartowniczych. Obok każdego stało palenisko, które było widziane z daleka, oraz metalowa tabliczka powieszona na stojaku, na którym wisiał także alarmowy młotek.




Wjechaliście w strefę mieszkalną, podczas późnego wieczora. Zmierzch już dawno minął i zapadała właśnie ciemna, mroźna noc. Gdzieniegdzie widać było wieśniaków w materiałowych strojach i ubraniach, którzy z czerwonymi nosami od sake jak i od mrozu błądzili po podwórkach, gospodarstwach i drogach z koszykami, drewnem na opał, łukami, bądź ubrani w futra ludzie wychodzący na spacer. Okna każdego z domów miały na zewnątrz drewniane, twarde drzwiczki, w razie obrony przed chłodem i wrogiem, tak samo jak i prawdziwe drzwi od domu. Najłatwiej byłoby wejść do mieszkania chyba nie przez drzwi, czy okna, lecz przez dach, który z zewnątrz wydawał się słabą konstrukcją. Sanie mknęły z niesioną echem melodią w kierunku kolejnych świateł i pochodni, które rysowały się wysoko, za jakieś dwieście metrów podgrodzia... Gdzieniegdzie stała gospoda, pod którą leżało i tańczyło paru miejscowych znawców trunków.



W końcu ukazały Ci się dobrze wyrysowane, wysokie, drewniane mury Osady Yaroglek. Wysokie na metrów, zaostrzone na górze w wysokie pale mury, posiadające dużo szerokich i grubych, oraz mniejszych i cienkich baszt, wieżyczek i wartowni, na których stały balisty, katapulty i inne zmyślne urządzenia, których nazw nie znałeś. Na murach stało po parunastu strażników, niosących pochodnie i mających w pogotowiu jedną strzałę oraz łuk, który wystrzeliłby płonący pocisk w razie zaalarmowania ataku. Na basztach stało prawdopodobnie po paru strzelców, gdyż światła pochodni dobrze oświetlały baszty, oraz słychać było nocne już rozmowy wartowników, przygotowujących się do nocnej warty. Na murach, nie na ich czubku, lecz na różnych wysokościach lekko otwarte były jakimiś prętami stalowe klapy, spod których również było widać światło płomieni. Thos'mar zgasił pochodnię i zaczął jechać w kierunku bramy, a dopiero teraz zwróciłeś uwagę, na niższe warstwy murów i obrony warowni. Na dole parę metrów pokrytych było grubymi palami, wystawionymi na różne wysokości, między którymi były średniej wielkości drewniane deski, na których powbijane były mniejsze kolce, które raniłyby stopy podczas mijania tych większych z zaostrzonych belek. Brama była wysoka na piętnaście metrów, zbudowana w połowie z metalu. Za pierwszym z ogromnych murów krył się kolejny, gdyż wjeżdżając w bramę zauważyłeś drugą bramę, zwodzoną i podciąganą przez długie, metalowe łańcuchy. Szybko wjechaliście także na drewniany pomost, wjeżdżając także na drugą bramę, by wjechać do środka. Nad Tobą unosiło się wiele mostów, lin, po których jeździły koszyki z jedzeniem i zaopatrzenie, a także parę chudych na metr, a długich na paręnaście metrów mostów wiodących z jednych murów na drugie. Oczywiście, przejście także nie było takie łatwe, bo przy wyjściu i wejściu na most trzeba było pokonać zamykane kluczem zwykłe drzwi, które także zabierały jakiś czas do pokonania. Po bokach nie było już palisad, pali, czy jakichś innych ostrzy. Tutaj była szeroka na dziesięć metrów, a głęboka na pięć pusta fosa, w której nasypana była masa śniegu. Przebiegnięcie po nim zwiastowało utonięcie i zapadnięcie się w nim i śmierć z powodu braku powietrza. Dodatkowo, za fosą ukryte były wilcze doły i różne pułapki, gdyż rozpoznałeś po bokach znajome Ci z lasu linki i systemy jakimi zapewne dysponowali Ci wojownicy. Teraz dopiero poczułeś prawdziwe ciepło, odróżniające się znacznie od mrozu podgrodzia i śnieżnych równin, na których przyszło Ci wcześniej podróżować przez parę godzin i później unikać pogoni...





W środku stało wiele budynków, postawionych między sobą bardzo gęsto, a na każdym w metalowej klatce uniemożliwiającej podpalenie czegokolwiek paliły się wesoło pochodnie. Wszędzie było jasno i ciepło, mimo tego, że nie widziałeś na cieniach światła księżyca. Nad owym centrum wioski roztaczała się ogromna, czarna, skórzana płachta pokryta gdzieniegdzie futrami pozszywanymi z futrem. Po bokach było pełno wejść na mury, schodków, oraz drabin. Gdybyś chciał znaleźć się na murach zewnętrznych, musiałbyś wejść tutaj, bądź wlecieć jakimś sposobem. Wszędzie na basztach były balisty i dziwne urządzenia skierowane w niebo z celownikami oraz z dziwnymi rurami, w których umieszczone były harpuny. W prawo od razu Twoją uwagę zwrócił chowający się za tłumem przechodniów hałasujący i pracujący cały czas zbudowany z metalowych części warsztat. Na zewnątrz kręciły się jakieś koła i ruszały się rury, a z komina warsztatu leciała para, która otaczała tamto miejsce, a pod budynkiem stało paru odzianych w egzotyczne stroje podszywane futrami i z mieczami przy bokach, schowanymi za pas. Wszędzie roztaczała się przyjemna woń ziół ze straganów rozstawionych pod murami i znana Ci troszeczkę woń piwa i sake, która dochodziła z gospody z głównej alei. Uliczki były wąskie na dwa metry, oprócz głównej ulicy, która była szeroka niczym deptak, mająca po swych poboczach najpopularniejsze warsztaty, domy, gospody i cechy.



Przemęczony zdjęty zostałeś z sań widząc, jak konie odbiera ktoś z okolicznych tubylców. Po chwili szybko straciłeś przytomność, czując ubytki w swej sile, chakrze i samopoczuciu. Jednakże, czułeś przypływ jakiejś nowej energii... Szybko zapadłeś w głęboki sen, budząc się w ciepłym, schludnym pomieszczeniu, gdzie na drewnianych ścianach wisiały szare futra oraz trofea. Łóżko także pokryte było paroma futrami, a na jednym z licznych tutaj stolików stała jakaś ciepła zupa, oraz jakieś białe, dwie kulki, chyba pokryte ryżem, z jasnym nadzieniem w środku, chyba na deser. Obok zupy stał także talerz z rybą, smażoną i doprawianą.
_________________



 
 
     
Simeon Kaguya 


Natura Chakry: Doton
Wiek: 30
Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 1093
Skąd: Konoha
Wysłany: 2010-08-27, 14:14   

Simoen podróżował saniami, wraz z różnorakimi towarami, jakie oddział Thos'mara przewoził do osady. Nie wiedział z czym dzieli sanie, lecz nie obchodziło go to zbytnio. Ważne, że w ogóle jechał. Podróż jednak wydawała mu się strasznie długa. Przy każdej baszcie z łucznikami towarzyszył mu spadek adrenaliny, wywołany większym poczuciem bezpieczeństwa, a kosztem tego rosła jego ekscytacja. "Nareszcie! Ta podróż się zakończy! Tak długo upragniony koniec! Tak blisko! Tyle przygód! Kto by pomyślał!? Zwykły genin, a jednak dał radę! Chociaż nie mogę chwalić dnia przed zachodem słońca... W każdym razie mnie to odpowiada..." Sim zaczął podziwiać zmyślnie urządzone fortyfikacje egzotycznego kraju Yaroglek. "Świetnie wynagradzają sobie brak chakry tymi narzędziami, jak i krzepą. Ciekawe ile czasu oni to wszystko budowali? Te mury są wprost stworzone do walki z ludźmi-wilkami. Swoją drogą te dzikusy mogą być niebezpieczne." Walka z nimi musi być uciążliwa, prawda? Ludzie-wilki... - powiedział Simeon i ponownie się zamyślił, a w jego wyobraźni znów ujrzał te niebezpieczne bestie, szarżujące na koniach. Według młodego Kaguyi było to najlepsze połączenie dzikości wilków, rozumu ludzi oraz szybkości koni - czyli broń praktycznie nie do zatrzymania. Dotarli już na miejsce. Mógłbyś zaprowadzić mnie do swojego króla? Mam waż... - wyszeptał Sim, po czym padł z wycieńczenia. Nie był nawet pewny, czy osoba pomagająca mu zejść usłyszała te słowa.

Kiedy się obudził było mu w końcu ciepło. Chłopak był zadowolony z tego, że miejscowa ludność tak nim się opiekuje. Odruchowo szukał wzrokiem przesyłki - tyle razy ryzykował już życie, że nie mógłby po prostu jej teraz nie dostarczyć i odpuścić. Następnie usiadł przy stoliku i z apetytem zabrał się do jedzenia. Wszystko było smaczne, przynajmniej tak mu się wydawało, gdyż on sam był bardzo głodny. Po posiłku miał zamiar wybrać się w poszukiwaniu najbliższego strażnika, kogoś, kto mógłby go zaprowadzić wraz z przesyłką do króla. "Jest już tak blisko! Jeszcze troszkę!"
_________________

KARTA POSTACI
 
 
     
Sjan Jin 


Natura Chakry: Najpotężniejszy Yukon
Wiek: 31
Dołączył: 09 Gru 2009
Posty: 3690
Skąd: Łódź
Wysłany: 2010-08-28, 15:11   

Obudziłeś się w ciepłym łóżku oglądając przez lekko zamglone oczy pokój. Wszystko zbudowane było z drewna. Po stronie przeciwległej do drzwi z jednym, dużym oknem leżało owe łóżko, przykryte paroma rodzajami gęstości, koloru i wielkości futer oraz skór, które były chyba ze sobą pozszywane. Poduszki były wykonane z t jakiegoś twardego, sypkiego materiału, opatulone w futro. Na niektórych ze ścian wisiały obrazy wysokich, rosłych, starych już wojowników dzierżących w jednym ręku długi, dwuręczny, niebieski topór z nieznanego tworzywa dla Twojej kultury i Konohy. W jego ostrzu były kamienie, prawdopodobnie ametysty, szafiry i parę szlifowanych, owalnych rubinów. Każdy z nich natomiast na głowie nosił czarny, skrzydlaty hełm z przymocowaną do dołu hełmu kolczugą z otworami na oczy na twarz. Za nimi zaś stały jakieś zabudowania... Zaciekawiony przyglądając się im dłuższy czas zauważyłeś, że wszyscy mając także na hełmach wyrysowany, pozłacany, mały symbol korony, którego trudno było dojrzeć. Pierwszy z paru jak się można było zorientować władców Yaroglek, stał na tle swojej Osady. Pierwszy z nich, Baldor Krwisty, posiadający długą, wpół siwą, rudą brodę stał na tle podgrodzia. Zwykłych gospodarstw, otoczonych dwumetrowym murkiem i z podwójnymi drzwiami jako wejściem, więc konny by nie wjechał. Z tą różnicą, że w tle tam, gdzie była gospoda, wywieszony był znak dwóch skrzyżowanych toporów na tle dużej kropli krwi. Prawdopodobnie był to jakiś znak jego drużyny, gdyż pod budynkiem zebranych było paru wojów, którzy prawdopodobnie zawędrowali do tych umęczonych przez wilki ludzi i postanowili im pomóc...




Drugi, posiadający brodę sięgającą ziemi w kolorze brązowym, był niejaki Thos'mar Pierwszy, który stał na tej samej perspektywie jak wszyscy, na tle rozkwitającej wioski. Tutaj była już otoczona palisadami, wykopane były rowy, okopy, a na murach stali łucznicy. Najwidoczniej, poprzez jakiś wypadek zlikwidowali te obronne pozycje, bo były nieprzydatne, bądź lepiej było bez nich, bo teraz jest to zwykła palisada bez stojaków, schodów i murków dla strzelców.



Szybko spojrzałeś rzutem oka na innych. Z biegiem czasu wieś zamieniła się w podgrodzie pełne gospodarstw, domów, warsztatów, cechów, sklepów, gospód otoczone mało pokaźnymi, aczkolwiek pokaźnymi murami i małymi fortyfikacjami. W końcu zauważyłeś, że gdy czwarty z pięciu władców stał na tle wioski, za jej budowlami i murami wyrasta wysoka na parę metrów osada. Prawdopodobnie gród, przeciętny dla wszystkich tutaj mieszkających na mroźnych stepach. Był otoczony grubą palisadą i posiadał z dwie małe baszty po bokach. Czujnym okiem wpatrując się w gród rozpoznałeś podobne zabudowanie w nim, jakie miało Twoje okno - charakterystyczny kształt i żółty kolor szkła. Następnie spojrzałeś na ostatni z obrazów... Był on trzy razy większy od innych, a przy jego boku stała trójka jakichś mężczyzn. W jednym z nich rozpoznałeś Thos'mara, mającego jeszcze wtedy tylko siwiznę na oznakach czarnej barwy brody i wąsów. Obok stało równie majestatycznie wyglądających dwóch wojów. Król Ragnar Daleki stał dumnie dzierżąc niebieski, szafirowy topór dwuręczny, a za jego plecami stała ogromna, wysoka twierdza, wzniesiona za jego Panowania...



Nagle dało się słyszeć za drzwiami młody, zdrowy i barwny głos jakiegoś mężczyzny, Thos'mara i nieznany, bardzo cichy, ochrypły, chory, zmęczony głos...
- Tak... Wczoraj znaleźliśmy go w mroźnej rzece. Tak myśleliśmy, że to może być Yubinin z góry spisany na śmierć... Bardzo się cieszyliśmy, że się odnalazł, bo nigdy nikt nie doszedł aż tutaj, cały i zdrowy. Paru shinobich dawno temu zaszło tu tylko dzięki szczęściu. Pozbawieni chakry nie mieli szans z Moruenem... Wiesz dobrze kim... - mówił Thos'mar grubym, silnym tonem zbliżając się do drzwi, które jednak nie miały zamiaru zostać otworzone, bo nie drgnęły ani nie wydały z siebie żadnego dźwięku. Słychać było dwa westchnienia...
- Widać, że chłopak pewnie dużo przeżył, że go wyłowiliśmy... Był w kiepskim stanie, więc nie zadawaliśmy pytań. Poczta w Konoha-Gakure prawdopodobnie wysłała go na straty, modląc się, by misja się powiodła... Tyle lat czekaliśmy na tą przesyłkę i kontakt z ciepłymi krainami i Krajami Shinobi... - powiedział smutnym, zawiedzionym i ściszonym głosem Thos'mar myśląc o przesyłce, która leżała pod Twoim łóżkiem, schowana przez służbę, która Cię przebrała, dała Ci jeść i przyniosła Cię tu:
-Poz... Pozwoliliście na to?!... - tutaj ochrypły głos mówił z trudnością, przerywając kaszlem... Dało się słyszeć dźwięk otwierania butelki z winem i kolejne westchnienie, tym razem mniej ochrypłe niż głos który mówił:
-Szubrawcy... U nas by się coś takiego nie zdarzyło... Gdyby Tsuchikage się tym zainteresował, wyruszyłaby karawana by zgładzić Moruenema i jego wszystkich dzikich sługusów! - tutaj ochrypły głos był już mniej ciężki i chory, a także miał siłę, by podnieść swój półszept do krzyku:
-Wejdę tam... - powiedział człowiek kaszląc, a klamka obróciła się dziwnym sposobem parę razy w prawo, a dziwne mechanizmy otworzyły drzwi, a w drzwiach stanął dość wysoki, odziany w długą, przeciwśniegową szatę mężczyzna, mający na twarz zarzuconą chustkę i na oczach gogle, zza których spoglądały na Ciebie mało widoczne, białe oczy bez żadnych czarnych źrenic, bądź znaków. Postać wyjęła ze swojego plecaka pakunek, rzucając go na łóżko, po czym swobodnie usiadła na jednym z krzeseł, wsuwając ze swojego pasa jakąś butelkę i pijąc jej zawartość pod płaszczem.
_________________



 
 
     
Simeon Kaguya 


Natura Chakry: Doton
Wiek: 30
Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 1093
Skąd: Konoha
Wysłany: 2010-08-28, 17:05   

Simeon, pełen podziwu zaczął oglądać obrazy wiszące na ścianie komnaty obrazy. Byli to zapewne władcy wioski, jacy przez lata brali udział w tworzeniu Yaroglek. "To właśnie nim ta osada zawdzięcza swoją obecną rozbudowę, pozycję i całe piękno, jakie w niej drzemie. Szczególną uwagę chłopak poświęcił dziwnemu, niebieskiemu toporowi. Sam wielbił się we wszelkiego rodzaju broniach, a te siłowe, były jego ulubionymi. Zastanawiał go materiał, bo choć już nieraz oglądał różnoraki tworzywa, jeszcze nigdy z takim się nie spotkał. Było one dziwnie niebieskie, lecz to także nadawało swojego uroku całemu wizerunkowi ówczesnym wojom, którzy zostali uwiecznieni na obrazie. "Skoro mogła być wykonana z niego broń, to powinien być niebywale twardy" - wydawało się ninjy z Konohy. Następnie, z nadmiaru czasu zaczął analizować, każdy obraz po kolei. Starał się wyłapać nawet najdrobniejsze szczegóły i je sobie wytłumaczyć. Tak było w przypadku symboli korony na hełmach wojowników o niebieskich toporach. Potem zabrał się za każdego króla po kolei. Zaczął od pierwszego, czyli, jak wyczytał, Baldora Krwistego, prawdopodobnie założyciela Yaroglek, jako osady. " Tak musiały wyglądać początki osady Ciekawie jak wyglądały one w mojej Konosze?" - zastanawiał się skupiając wzrok tym razem na herbie. Według Kaguyi był to znak krwawych wojen, jakie ogarnęły ten obszar, w tamtym okresie. Nie był jednak pewny swojego zdania. Wiadomo. Jest młody, jeszcze nigdy na własne oczy nie widział żadnego loga, oprócz herbów wiosek i znaku Uchiha, a doszedł do wniosku, że jeśli te dwa topory skrzyżowane na kropli krwi, byłyby herbem Yaroglek, to już prędzej nadziałby się na ten obraz. Zaczął oglądać następnego władcę. Tho'mar pierwszy. Zapewne przodek Thos'mara - stwierdził na głos, chcąc wypełnić ciszę, jaka panowała w pomieszczeniu. Nawet nie wziął pod uwagę faktu, że jego znajomy mógłby po prostu dostać imię na cześć wielkiego władcy. "Łucznicy na murach? Wtedy byli, a teraz ich nie ma? Dlaczego? Przecież sam, na własne oczy widziałem, jak dobrą bronią jest umiejętnie wyszkolony łucznik" - chłopak nie mógł zrozumieć, co kierowało dowódcą, który zniósł miejsca dla łuczników. Zdaniem Sima akurat ten ruch był nierozsądny, ale bałby się to powiedzieć głośno. "Król tak wspaniałej wioski, zaopatrzonej w tak zabójcze maszyny wojenne na pewno miał swoje powody, aby tak postąpić..." - stwierdził po namyśle. Nie miał zamiaru dłużej nad tą kwestią myśleć, gdyż ona i tak pochłonęła mu sporo czasu. Jego wzrok zaczął szybko przeglądać każdego kolejnego władcę. Ta zabawa zaczęła już go nudzić , więc swoje spojrzenie skierował na ostatni, znacznie większy obraz. Ku jego zdziwieniu rozpoznał na nim Thos'mara, osoby, która uratowała mu życie przynajmniej dwukrotnie. Był on wtedy młodszy, lecz jego wygląd był tak samo majestatyczny, jak teraz. A może nawet bardziej. Na tym samym obrazie były także wizerunki jeszcze 2 innych, jak dotąd nieznajomych ludzi. Jeden z nich to zapewne władca Yaroglek - Król Ragnar, o tym drugim Simeon raczej nie miał okazji usłyszeć. Tak mu się przynajmniej wydawało.

Jego rozmyślania przerwała rozmowa tocząca się za drzwiami, w sąsiedniej komnacie. Rozpoznał, iż jednym z trzech słyszanych przez niego głosów - jest ten należący do Thos'mara. Sim rozpoznał także temat rozmowy - ku jego zdziwieniu był nim on sam, co go trochę przeraziło. Starał się wywnioskować jak najwięcej faktów. Już prędzej domyślił się, że ta przesyłka jest ważna, jednak dopiero teraz sobie uświadomił, że został wysłany na misję, z której teoretycznie nie powinien wrócić innym środkiem podróży, aniżeli trumna. Zastanowił się, czy może po prostu tak wielka wiara była pokładana w "legendarnym geninie Konohy"? Ale przecież to tylko genin... Zaraz, zaraz... Kto to ten Mauren? Simeon po cichu postarał się przybliżyć do drzwi, by usłyszeć jeszcze więcej. Wywnioskował iż to może być najsilniejszy wojownik, bądź przywódca ludzi-wilków. Po chwili usłyszał jak ktoś wchodzi. Odskoczył momentalnie od drzwi, a kiedy się one otworzyły siedział już na krześle. Dziwny wygląd wchodzącej postaci wprawił Sima w lekkie drgawki. Kim jesteś? Mam nadzieję, że przychodzisz, by zapłacić za moją robotę? Tak? - powiedział chłopak wyraźnie unikając kontaktu wzrokowego.


-----------------------------------------------------------------------------------------
Za pozwoleniem Mizuna - do poniedziałku przerwa w misji
_________________

KARTA POSTACI
 
 
     
Sjan Jin 


Natura Chakry: Najpotężniejszy Yukon
Wiek: 31
Dołączył: 09 Gru 2009
Posty: 3690
Skąd: Łódź
Wysłany: 2010-08-28, 17:57   

Postać siedziała naprzeciwko przy innym ze stolików i schowała butelkę do plecaka. Coś tam robiło i zaczęło wykonywać pieczęcie, lecz nic się nie działo... Po chwili dało się spod maski słyszeć zdeformowany lekko, ochrypły głos:
-No tak... - po chwili chłopak wstał i wyjął z kieszeni niebieski szafir, podobny tworzywem do owego niebieskiego dwuręcznego topora, który dumnie dzierżyli władcy, a tym samym wojownicy Wioski Yaroglek. Szafir błyskał się pod promieniami słońca i przybrał przez chwilę białą barwę, a od Twojej strony i z otwartego okna zaczął napływać niebieski, drobniutki, mało zauważalny pył, przeradzający się w gęste pasma mgły kierujące się przez parę sekund ku szafirowi. Postać upadła na jedno kolano, po czym wykonało pieczęcie i z całej siły w głosie krzyknęła:
-Totsu Mono Nitsu no Jutsu! - po czym szafir prysnął we wszystkie strony raniąc lekko rękę użytkownika a przed Twoją posturą zamieniając się w pył. Użytkownik wydał lekki jęk a po jego dłoni i po ranach zaczęły biegać seledynowe i białe znaki kierujące się do ciała... Nagle, dało się słyszeć szybsze bicie jego serca, które szybko się umiarkowało:
-Jasna cholera... Nie te rękawiczki... - usłyszałeś bardzo znajomy i dziwny, męski głos, nie podobny do tego chorego. Po chwili postać zrzuciła z siebie długi, biały płaszcz z seledynowymi znakami i szybko rzucił go idealnie na wieszak z odległości paru metrów, a z głowy spadł biały kaptur. Ukazała Ci się ubrana w specyficzną, białą szatę postać z goglami na oczach oraz srebrnej masce na nos i usta, na które był malusieńki otwór. Na głowie nieuporządkowana zwisała długa czupryna zamieniająca się w dzikie kosmyki i fale koloru siwego. Po chwili usłyszałeś znowu ten przenikliwy, barwny, młody, męski głos:
-Uważaj na siebie smyku... Nie znamy się, ale mam dla Ciebie pewną misję i przychodzę z prośbą od Konohy... Komuś na Tobie zależy... - mówił nie ujawniając twarzy chłopak zza maski, po czym podszedł do łóżka i otworzył pakunki, a Twoim oczom ukazał się jakiś długi, metalowy, srebrny miecz z dziwnymi zębatkami, kółkami i innymi kształtami na klindze i rękojeści. Wziął go w swoje ręce i wyglądałoby to, jakby z prostego zamachu na wysokości pasa chciał uderzyć w podłogę. Miecz wystrzelił a klinga zamieniła się na pokryty zębatkami bicz z ostrzem na końcu, a przy klindze powychodziło parę dziwnych kółek:
-Pewien mój przyjaciel dowiedział się, że tak utalentowany Genin został spisany na straty. Służę mu pomocą... Dodatkowo mam ważną dla Ciebie misję... Konoha, która ma u mnie dług obiecała, że dostaniesz za to misję rangi S, a dodatkowo ode mnie tą oto broń o wartości 3000 Rou... Jest bardzo poręczna... A więc, co Ty na to? Muszę wiedzieć, że się zgadzasz, zanim powierzę Ci tajną misję o której Ragnar ani mój przyjaciel Thos'mar się nie dowiedzą... - powiedział swój monolog tajemniczy mężczyzna, a Ty dostrzegłeś, że pod jednym z oczek gogli na poliku widać znak Tsuki-Gakure no Sato, a na plecach wystawała rękojeść jakiejś dwuręcznej katany. Wszędzie było zimno, chociaż zanim przybysz tam wszedł, było bardzo ciepło, co było dziwne, mimo otwartego okna.
_________________



 
 
     
Simeon Kaguya 


Natura Chakry: Doton
Wiek: 30
Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 1093
Skąd: Konoha
Wysłany: 2010-08-29, 22:44   

Sim trochę nieśmiało zaczął przyglądać się sylwetce siadającego mężczyzny. Niezbyt wiele zobaczył, gdyż biały płaszcz, jaki nosił owy człowiek mimo, iż dodawał mu powagi, to także skrupulatnie zasłaniał jego ciało. "Do tego ten kaptur" - zauważył zaintrygowany rozmówcą Simeon. Jego tajemniczość powinna przyprawiać chłopaka o dreszcze, lecz w tym wypadku młody wojownik z klanu Kaguya był dziwnie spokojny. Z podsłuchanej prędzej rozmowy wywnioskował, że jego życie jest ważne dla całej tamtej trójki, a ten człowiek przyszedł tylko na krótką pogawędkę. Chłopak przemówił, po czym wstał. Jego głos dał Simeonowi do myślenia. Był on zachrypnięty i sprawiał wrażenie należeć do osoby starej, chorej i zmęczonej. Sim przyjrzał się niebieskiemu szafirowi, który do złudzenia przypominał mu tworzywo, z jakiego wyrobione były topory wielkich wojowników upamiętnione na jednym z obrazów. Nagle, ku zaskoczeniu młodego shinobi'ego znów z jego ciała zaczęła wydobywać się niebieska smuga. Jak domyślił się Simeon, to właśnie te szafiry odpowiedzialne są za wydobywanie chakry od każdej osoby, która ją ma. "W oddziale Thos'mara też musiały być gdzieś te minerały: - Simeon spróbował odtworzyć sobie tamten moment pościgu, jednak całą akcję pamięta jak przez mgłę. Był wtedy zmęczony, zmarznięty, a do tego chakra cały czas mu ubywała. "Czyli to właśnie te bronie stały się utrapieniem nocnych wartowników, którzy musieli stawić czoła ludziom-wilkom, choć ich nie widzieli" - zastanawiał się chłopak, lecz nawet nie miał zamiaru potwierdzać swoich przypuszczeń. Wolał zając się obserwacją dość specyficznie zachowującego się człowieka i jego poczynań.

Użytkownik kryształu upadł na kolano i wykonał jakieś jutsu, którego nazwa nigdy nie przewinęła się przez głowę Genina, ale to nie było dla niego niczym dziwnym, gdyż nie znał on oszałamiająco dużo nazw technik. Prawdę mówiąc, zazwyczaj dowiadywał się jak zwie się dane jutsu chwilę przed jego nauką. Większym zaskoczeniem było zastosowanie ataku. Piękny, zbierający chakrę minerał eksplodował niczym granat, raniąc odłamkiem rękę użytkownika. Zaniepokoiło to Simeona. "Nie często spotyka się ludzi, którzy ranią sami siebie. Choć to pewnie był wypadek" - przypuszczenia Kaguyi potwierdziły słowa jego rozmówcy, z których wyraźnie wynikało, że ta rana jest przypadkowa. Głos mężczyzny momentalne się zmienił nie do poznania. Teraz był taki normalny. "Czyżby te justu działało jak lekarstwo" - starał się zrozumieć przeznaczenie niedawno wykonanej techniki. Niedawno wydane przez mężczyznę słowa zaniepokoiły młodego ninję Konohy. Sam tekst nie był ważny, chodziło głównie o głos, który wydawał się Simowi znajomy. "Na pewno skądś ten głos znam, gdzieś go już słyszałem." - zastanawiał się chłopak, uważnie obserwując poczynania nieznajomego. "Ten ubiór... Jest znajomy... Czy nie? Sam nie wiem. Chyba jednak jest to ktoś ważny i istotny, bo wygląda bardzo dostojnie w tym białym płaszczu. Jeszcze te gogle i maska... Bez wątpienia dodaje to tej postaci tajemniczości. No i te włosy, na których panował chaos. Z pewnością nie był to człowiek, z którym bym chciał zadzierać... No, na pewno będzie ciekawie. Swoją drogą... Interesujące - co tak ważny człowiek, jak on może chcieć od zwykłego genina Konohy, który nawet nie zdał dwóch egzaminów? Zaraz! Nie wolno mi tak myśleć! Jestem przecież najlepszym geninem, jakiego widział cały świat shinobi!" - przeanalizował szybko sytuację Simeon... Kiedy usłyszał głos mężczyzny, osłupiał - "Jak to? Komu z Konohy na mnie zależy? Komu na tyle ważnemu, by jego ręka sięgała aż tutaj, do Yaroglek? Czy owa osoba na pewno istnieje?" - zastanawiał się Sim, po czym odpowiedział: Kto to taki może być, kto by się zainteresował losami zwykłego Simeona - człowieka, który nawet do części pisemnej egzaminu na chuunina musiał podejść dwukrotnie, co? - powiedział, jednak ten niezwykły oręż wyjęty z pakunków zamknął jego niewyparzoną jadaczkę. Wolał już się nie odzywać. "Co jeszcze kryje w sobie świat shinobi? To chyba dopiero początek mojej drogi po sukces, drogi do stopnia sannina... Stanę się najsilniejszym z istniejących członków klanu Kaguya, a może i nawet najsilniejszym w całej ich historii… Jednak teraz widzę jak wielka przepaść mnie jeszcze dzieli od tego celu. Nim zostanę poważany – muszę przejść swoją próbę, udowodnić swoją wielkość! To czyni ze mnie shinobi!” – pomyślał, a to ostatnie zdanie nawet powtórzył sobie pod nosem. Skąd macie taką broń? Wygląda na znakomity oręż! Jeszcze te ukryte opcje… Ach, co ja mam zrobić? Misja rangi S? Broń za 3000 rou dla mnie? To nieźle wpłynęłoby na moją karierę, a także mogłoby ulepszyć mój styl walki, ale… czy to nie będzie dla mnie za trudne? Czy podołam temu zadaniu? Ech, co robić? - tutaj przez myśl przeszło Simowi jedno ważne zdanie, które kiedyś powiedział mu ojciec: „Bez ryzyka nie ma zabawy”, teraz już wiedział, co czynić: Biorę to! A więc, co mogę dla Ciebie zrobić?
_________________

KARTA POSTACI
 
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  
Linki Przyjaciele:
TwojaManga.dbv.pl
Toplisty:
TopLista Naj Stron ANIME I MANGI Toplista Naruto ..::NARUTO-ZONE::.. 7 kul smoka Toplista stron Anime&Manga AnimeHit toplista anime Naruto World Cup NarutoTOP50 Gry Toplista Naruto - Power of ninja Toplista Anime Strefa ::(: Manga Toplista :):: Najlepsze strony o Anime i Mandze w necie PBF - Toplista gier PBF Toplista Anime.: ANIME TOP100 :.
stat4u

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Style created by PiotreQ9 from HeavyMusic.org

Darmowe forum phpBB by Przemo |